Archiwum bloga

środa, 22 kwietnia 2015

od Karnawału do Wielkanocy

Co roku 17 stycznia rozpoczyna się karnawał, trwa kilka tygodni. Karnawał w Patra, czyli Patrino Karnawali  jest dumą miasta. Mieszkańcy bardzo się szczycą, że jest to impreza nawet na skalę europejską, a na pewno największa impreza w Grecji. Podczas weekendów w centrum miasta na Placu Georgiu organizowane są koncerty i inne pokazy, które dostarczają rozrywkę. Centrum miasta jest kolorowo przyozdobione i na głównych placach stoją olbrzymie figury o tematyce karnawałowej. Przed wieloma kafeteriami wystawione są manekiny z kostiumami, to ostatnia szansa by wykupić kostium i przyłączyć do określonej grupy. Koszt kostiumu to około 30 euro.
W przedostatni weekend karnawału odbywają  się parady kostiumowe dla dzieci.
W ostatni tydzień karnawału młodzież jest podekscytowana! Zbliża się największa impreza roku! Coraz częściej na ulicach miasta można dostrzec młodych ludzi przybranych w kolorowe maski lub śmieszne czapeczki, peruki...

W czwartek przed ostatecznym karnawałowym weekendem jest Cikno Pempti - wędzony czwartek, czyli odpowiednik naszego Tłustego Czwartku. W tym roku nasze czwartki zschynronizowały się :) Cikno Pempti to wielkie grillowanie od samego rana. Dzień uczty, je się tyle mięsa ile da się zmieścić w brzuszku. Grillują wszystkie rodziny. Przed bary i restauracje również są wystawiane grille, nad miastem unosi się smog, ze wsząd dobiega głośna muzyka. Wieczorem młodzi ludzie udają się do tawern by jeść i pić.

Właściwy karnawał to ostatni weekend przed postem. W sobotę późnym południem rozpoczyna się parada, która składa się z grup osób przebranych tematycznie. Parada trwa kilka godzin i przebiega wyznaczoną trasą w centrum miasta przy akompaniamencie głośnej muzyki, greckiej lub prosto z Rio. Uczestnicy parady są szczęśliwi, skaczą, tańczą. Jest to chyba jedyny dzień w roku, gdy wszędzie widać pijących alkohol greków. Impreza trwa do samego rana!
My z Y. również się przebraliśmy! Ja za czarnego aniołka, Y. za pirata...później mu zazdrościłam i sama chciałam być piratem ;)
Wieczorem udaliśmy się do centrum. Najpierw obserwowaliśmy paradę, później poszliśmy do baru i bawiliśmyy się przy greckich rytmach. Z chęcią byśmy zostali do samego rana, ale o godzinie 3 potrfel wiał pustkami...z żalem i smutkiem wróciliśmy do domu... po drodze mijaliśmy rozweselonych imprezowiczów, którzy pozostali do rana.
Była to jedna z najlepszych imprez na jakich byłam! Nie mogę się doczekać do następnego roku!
By przybliżyć Wam atmosferę karnawału z Patry poniżej podaję link do krótkiego filmiku na youtube:
https://youtu.be/NGRWjYuD26E

W niedzielne popołudnie parada jest powtarzana. Kończy się wieczorem w porcie, wtedy też zostaje podpalona karykaturalna figura - król karnawału, po czym zostaje zepchnięta do morza. Około godziny 21 rozpoczyna się pokaz sztucznych ogni, fajerwerków... jest to symboliczne zakończenie karnawału.

Po karnawale, dokładnie 40 dni przed Wielkanocą rozpoczyna się post czyli "sarandakosti", wiele osób szczególnie mężczyźni stosują dietę bezmięsną, dodatkowo w środy i piątki nie spożywają nabiału. W naszym domu pościł tylko teść, więc teściowa przez 40 dni miała dodatkowe zajęcie - gotowanie bezmięsnych obiadów.
Pierwszy dzień postu to Kathari Dewtera - Czysty Poniedziałek. W tym dniu prawie wszyscy udają się na obiad do specjalnych tawern i restauracji, które specjalizują się w potrawach z owoców morza - thalasina. Specjalnie na tą okazję przygotowują menu bezmięsne, beznabiałowe i bezrybne! Specjałem dnia jest taramosalata czyli pasta z ikry. Tawerny i restauracje są przepełnione! My wraz z rodziną początkowo weszliśmy do czterech z nadzieją na znalezienie jednego wolnego stolika, po czym udaliśmy się za miasto do nadmorskiej wioski Wrachnejka słynącej z niezliczonej ilości restauracji. Po około 20 minutach desperackiego jeżdżenia wzdłuż ulicy z restauracjami w końcu udało nam się znaleźć! Głodni jak wilki zasiedliśmy do stołu! Zamówiliśmy spaghetti z muszlami, smażone kalmary, ośmiorniczi w zaprawie octowej i oczywiście pastę z ikry. Na potrawy czekaliśmy około godziny... ściśnięci pomiędzy innymi stolikami, wśród innych zniecierpliwionych i zgłodniałych klientów. Obsługa restauracji tylko biegała i dostawiała kolejne krzesła. Mimo wszystko warto było czekać, najedliśmy się jak dzikie świnki, a i restauracja była dosyć ciekawa, bardzo mi przypominała nasz polski folklor. Kathari Dewtera to również dzień puszczania latawców.

Wielkanoc, czyli po grecku Pascha jest najważniejszym świętem w prawosławiu (i jak w każdej chrześcijańskiej religii). Jest to święto "ruchome" i w tym roku odbyło się tydzień po naszych katolickich świętach. 7 dni przed Wielkanocą rozpoczyna się Wielki Tydzień. Wszyscy życzą sobie wesołych świąt, czyli "Kalo Pascha", nawet autobusy miejskie mają wyświetlacze o tej treści. Większość Greków już nie pracuje, a Wielki Piątek i Poniedziałek Wielkanocny są dniami wolnymi od pracy dla wszystkich. Wszystkie szkoły mają dwutygodniowe ferie.

Kilka dni przed Wielkanocą gospodynie domowe barwią jajka na czerwono za pomocą wywaru z buraków lub czerwonej cebuli lub po prostu chemicznym barwnikiem. W Grecji nie ma tak jak u nas tradycji święcenia jajek w kościele, nikt tu nie idzie w Wielką Sobotę z koszyczkiem do kościoła. Jajka rozbija się w Wielkanoc, dwie osoby trzymają po jednym jajku i jedna osoba wypowiada słowa "Christos Anestis" po czym uderza w jajko drugiej osoby i na to odpowiada "Alithos Anestis". Rozbijanie jajek ma przynosić szczęście, wygrywa osoba której jajko nie pękło po zderzeniu.

W Wielki Piątek udaliśmy się do kościoła na mszę. Msza rozpoczyna się o godzinie siódmej wieczorem. Greckie msze trwają zwykle 3 godziny, ale każdy przychodzi sobie jak chce, nie ma reguły. Wchodząc do kościoła wypada (ale nie trzeba) mieć drobne, które wrzuca się do drewnianej skrzyneczki, następnie bierze się woskową, cienką i podłużną świeczkę i podpala w wyznaczonym miejscu. Każdy czeka w kolejce, która ciągnie się wzdłuż ikon, przed którymi wszyscy wykonują trzykrotnie znak krzyża, a następnie całują wizerunek jakiegoś świętego. Każdy chce być jak najbliżej ołtarza, jest tłoczno, ale wciąż w logicznym porządku, mężczyźni po prawej, kobiety po lewej. Starsze osoby siedzą z tyłu w wygodnych krzesełkach. Na środku kościoła stoi szklana skrzynia na czterech wysokich nogach, nad skrzynią rodzaj baldachimiu. W środku na bordowych poduszkach leży Jezus ściągnięty z krzyża. Każdy pragnie się tam dostać, chociaż na chwilkę. Cała msza jest "prześpiewana" przez księdza i jego pomocników, którzy intonują ewangelię. Co jakiś czas wszyscy uczestnicy mszy wspólnie wykonują trzykrotny znak krzyża. Ksiądz czyli papas (Παππάς) z bardzo zasmuconą twarzą  kołysze kadzielnicą. Podchodzi do symbolicznej skrzyni z ciałem Jezusa i ku mojemu zaskoczeniu spryskuje wszystkich obecnych wodą różaną. Przed godziną 22 z kościoła wychodzi procesja Męki Pańskiej z krzyżem i ozdobnym stelażem ze skrzynią z Chrystusem. Wielu uczestników mszy posiada lampion i w ciszy podąża za krzyżem.

W Wielką Sobotę wszyscy przestrzegają postu, lub nawet w ogóle nie jedzą. Wieczorem o godzinie 21 rozpoczyna się najważniejsza w roku msza - Anastasi, na którą udają się wszyscy, bez wyjątku!  Na przykościelnym placu urządzono dodatkowy ołtarz do którego pod sam koniec mszy przybędą wszyscy księża. Każdy wierny jest odświętnie ubrany i ma ze sobą dużą, długą świecę zwaną tutaj labatha. Często świece mają różne wymyślne zdobienia. Długo przed świętami telewizja pokazuje reklamy supermarketów z promocjami na te świece, a małe sklepy prześcigają się w wymyślaniu dekoracji do nich. Tuż przed północą każdy stara się odpalić swoją świecę od świecy księdza i następnie swoją świecą przekazuje płomien kolejnej i kolejnej osobie. Według wierzeń jest to oryginalny płomień sprowadzony z Jeruzalem z kościoła Zmartwychwstania Pańskiego. Jest z tym związany pewny mistycyzm, otóż każdego roku ksiądz, jako przedstawiciel greckiego kościoła prawosławnego udaje się do Grobu Pańskiego pod wrogą mu strażą izraelską. Ksiądz ten nie posiada ze sobą nic oprócz odzieży i świecy. Oznacza to, że nie ma zapałek czy zapalniczki by mógł podpalić świecę, ale po wyjściu z grobu jest ona podpalona, oznacza to, że zapaliła się sama...  Według opowieści świadków ksiądz wychodzi z grobu roztrzęsiony, osłupiały, w szoku...
Nie chcę urazić niczyich uczuć i wierzeń religijnych, ALE - w kościele Zmartwychwstania Pańskiego w Jerozolimie byłam osobiście, spędziłam tak około 40 minut czekając w kolejce by wejść do symbolicznego grobu w centrum bazyliki, więc miałam czas na obserwacje. W kościele nie chodzą za wiernymi i zwiedzającymi izraelscy strażnicy czy policjanci z bronią, nikt nie jest przeszukiwany, czy to też wnosi zapałki... Do grobu może wejść każdy, raczej pojedynczo, bo w środku jest po prostu ciasno. Wewnątrz panuje półmrok, ale grób jest przyzdobiony nieliczymi zniczami, które dają jaką taką poświatę. Po wejściu ma się chwilę na krótką modlitwę. Na własnej skórze odczułam, że jest w tym miejscu coś elektryzującego, mistycznego, czuje się obecność Boga... ale gdybym weszła do grobu ze świeczką to nie sądzę bym miała problem z jej podpaleniem....
Powracając do tematu, około północy kościół jest przepełniony, dookoła kościoła zgromadzeni są liczni wierni. Czuć podniosła atmosferę, która wzrasta z minuty na minutę.
 O północy w całej Grecji rozbrzmiewają odgłosy dzwonów kościelnych, słychać huk petard i odpalanych fajerwerków. Wszyscy są szczęśliwy, że Jezus zmartwychwstał i wypowiadają słowa " Christos Anestis" (co oznacza Chrystus zmartwychwstał), na co w odpowiedzi słyszą "Alithos Anestis" (prawdziwie zmartwychwstał). Ogólnie jedna wielka radość! Miałam wrażenie, że jestem na imprezie sylwestrowej ;) Wszyscy się całują i życzą sobie wszystkiego najlepszego, czyli "Hronia pola!" co w wolnym tłumaczeniu oznacza wielu lat (nie wiem dlaczego, ale niezależnie czy są to urodziny czy to święto państwowe, każdy życzy sobie "hronia pola"). Następnie każdy udaje się do domu na długo wyczekiwaną wyżerkę, uważając przy tym by świeca nie zgasła. Przed wejściem do domu, na górnej framudze głównych drzwi, dymem ze świecy wykonuje się znak krzyża (okapca się ). Jest to stara tradycja, rysunek krzyża jest znakiem bożej łaski i opieki, ma przynieść szczęście i chronić domowników. Po powrocie do domu świecą zapala się "znicz" w domowym ołtarzyku, kąciku z ikonami świętych. Każdy grecki dom ma taki kącik i każdy dom powinien mieć płomień z Jeruzalem. My z Y. kącika z ikonkami nie mamy, za to żeby dać Wam jakieś wyobrażenie dodaję zdjęcie z moich archiwów, czyli z domu babci Y.

W domu czekała na nas zupa magierica, grecki specjał... w jej skład wchodzi wątróbka, flaczki jagnięce, sałata i zacierka z jajka i soku z cytryny! MA-SA-KRA! Oczywiście nie tknęłam, zresztą kto jada po północy ;)? Nie mogłam się doczekać jutra, w menu znajdowały się prawdziwe smakołyki przygotowane przeze mnie, czyli puszysty serniczek, kopiec kreta i sałatki! To są rarytaski, a nie jakieś tam flaki...

Niedziela Wielkanocna to czas radości i wspólnego biesiadowania. Już od wczesnego rana w każdym domu rozpoczyna się wielkie grillowanie jagniąt! Rodziny siedzą na zewnątrz, w ogrodach lub na tarasach przy rożnach i ze wsząd dobiega głośna grecka muzyka. Wszystko oczywiście przy lokalnym winie lub ewentualnie piwie. Na stole króluje czosnkowy ser tzatziki oraz nabiały i długo wyczekiwane salami! Tradycyjnym wielkanocnym smakołykiem jest kurabiedes, czyli waniliowe ciasteczka z cukrem pudrem. Dzieci zajadają czekoladowe jajeczka i króliczki.
Jeśli jest się chrzestnym, w tym dniu należy wręczyć dziecku wartościowy prezent. W tym roku była moda na buty.
Wszystko pięknie ładnie, ale co jest grillowane?...
Jagniątko i kokoretsi!


Kręci się baranek kręci... kręci się i żołądek mój... a raczej przewraca na drugą stronę...straciłam apetyt po tym jak zobaczyłam całego zwierza nabitego na pręt z głową! Oczami! Zębami i językiem!...stwierdziłam, że znowu powrócę do wegetarianizmu.
Moja grecka rodzina była bardzo szcześliwa na widok grillowanego jagniątka, nie potrafiła się doczekać, bo cały proces pieczenia zajmuje 5 godzin! Dużo szybciej grilluje się kokoretsi (tradycyjne danie wielkanocne), czyli kawałki wątroby i płuc zawinięte w jagnięce flaki... całość nadziana jest na metalowy pręt jak olbrzymi szaszłyk.
Około godziny 13 cała rodzina zasiadła do stołu. Teściowa jako głowa rodziny zjadła głowę baranka... nastomiast teściowa siostry mojego męża jądra...
(bez komentarza)

W Wielkanocny Poniedziałek z radością chochlika polałam męża wodą! :) jak zawsze był zaskoczony :) Lany Poniedziełek to moja ulubiona polska tradycja ;)

Jeszcze wiele dni po Wielkanocy wszyscy wzajemnie się pozdrawiają i życzą sobie Hronia pola!

wtorek, 21 kwietnia 2015

dresiarze, wściekłe koguty i morskie potwory

W Grecji nieśmiało rozgaszcza się wiosna. Lepsza pogoda, więc okazja do wyjść, spacerów. Mieszkamy około 5 minut od morza wzdłuż którego ciągnie się chodnik oblegany przez biegaczy i spacerowiczów. Zauważyłam, że teraz jest ich znacznie więcej niż 4 lata temu. Może to ze względu na kryzys gospodarczy Grecy zaczęli oszczędzać na siłowni i ich tak "wysypało" na łono natury? A może to ze względu na nowy obiekt kafeterio/restaurację, która została otwarta na końcu trasy spacerowej? Nie wiem, ale musicie mi uwierzyć, że na tym mizernym deptaku zrobiło się tłoczno od dresiarzy w przedziale wiekowym 2-80? lat. Sama codziennie wskakuję w dres i gnam na godzinny marsz! Trasa spacerowa byłaby ciekawsza, gdyby pezydent miasta lub rząd grecki miały jaja, ale ten temat to rzeka i wymiociny (lepiej przemilcze). Co mijam po drodze? Miniaturkowy park z palmami i kilkoma "nowoczesnymi" rzeźbami, ilość ławek w parku - zero. Następnie mijam coś co chyba miało być placem z pomnikiem...wszystko zaniedbane i bez ładu. Stopniowo wyłania się plaża, oczywiście kamienista i nasz chodnik wchłania się w czeluście morza... resztę trasy można pokonać idąc ulicą asfaltową, która wzorzyście kruszy się i zapada się w morze i z roku na rok jest jej coraz mniej...LUB można wejść w coś co przypomina niby to lasek, niby to park (oczywiście bez ławek) i spacerować wśród jeszcze większej ilości maniaków jogging'u. Wrzucam fotkę tegoż to zagajnika sprzed miesiąca, gdy jeszcze było spokojnie...

Dzisiaj, jak każdego wiosennego popołudnia jest tu tłoczno od biegaczy, nierzadko bardzo wiekowych i czasami mi wstyd, że oni potrafią, a ja.... leń! Może nie taki leń, bo w końcu jakiś mam cel w tym moim spacerze. Cel - Plaz! Jest to nazwa placu na, którym znajduje się wspomniana wcześniej kafeteria i mój parkiet do skatingu! To tutaj wskakuję w moje super rolki i śmigam jak ta balerina na lodzie! ...czyli próbuję się utrzymać w pionie ;) uczę się i jakoś mi to idzie! Już potrafię skręcać, więc to jakiś postęp, nieprawdaż? ;) A co najważniejsze - tu spotykam mych ziomków! Mych małych przyjaciół, którzy zawsze zawołają "cześć" i z zachwytem zerkają na moje super-cool rolki! Ziomki też by takie chciały, ale na razie mama im pozwala jeździć tylko na 4 kołowym rowerku, bo są jeszcze za mali ;) 
Widok na morze z Plaz i nieliczne! ławki

Po moich moich godzinnych piruetach, lub nawet wcześniej, gdy Y. w końcu się nudzi obserwowaniem mnie czy to się przewrócę jak kłoda, czy to wybiję sobie zęba o liczne kolumny na moim "skate parku", pakujemy moje mega ciężkie rolki w plecak i spacerujemy do domciu...przy blasku zachodzącego słońca...

W drodze powrotnej gramy w "papier/nożyczki/kamień" (ulubiona gra Y.), zwycięsca wybiera trasę: wzdłuż plaży lub zagajnika. Ja zawsze walczę o plażę, lubię obserwować zachodzące słońce i góry na kontynentalnej części Grecji.

Wiosna idzie, a wraz z nią dresiarze i wściekłe koguty!
Nie mam nic przeciwko kogutom,.. póki są normalne ;p
Czy już wspominałam, że w Grecji jest bardzo swojsko? Oh jest i to jak! Mieszkamy w trzecim co do wielkości mieście, a nasz dom jest otoczony podwórkami z drobiem. Często można zapomnieć, że jest się w mieście...często można zapomnieć, jak to było żyjąc w polskim mieście, jak Wrocław, gdzie zza okien dochodził szum rozpędzonych samochodów i stukot szyn tramwajowych...
Teraz koguty spędzają mi sen z powiek - dosłownie! Póki była zima, spoko, zapiał kogucik około godziny 4-5 rano i spokój do rana. Teraz koguty się wściekły! Pieją całą noc! A ja leżę w łóżku z oczami jak pięcio złotówki i gdy pomyślę, że idzie lato... że będziemy spać przy otwartych oknach...tzn. ja będę leżeć z pięciozłotówkami... nachodzą mnie różne myśli... jak te czikeny uciszyć? Ukatrupić?! Nie da rady, pilnują je psy! Ale najchętniej bym je zobaczyła zimne! Na mojej desce kuchennej! O! jak mój dzisiejszy obiad, czyli potwory morskie!
 Kałamarnice czyli kalmary

Potwory morskie, które obrzydliwie wyglądają za to niebywale smakują. Dzisiaj po raz pierwszy samodzielnie je przygotowałam. Zadanie dosyć trudne... kiedyś brzydziłam się krojeniem filetu z kurczaka, teraz kurczak to "Pikuś" w porównaniu z moimi dzisiejszymi zdechlakami! Otóż! Zaczynamy od dokładnego opłukania potworów w wodzie. Następnie  odcinamy główkę z odnóżami od reszty. Później odcinamy główkę z oczami, które wciąż na nas zerkają, od wąsiķów z mackami. Wyciskamy resztki zębów potwora z otworu pomiędzy ramionami. A teraz mój patent! "Tułowie" odwracamy wewnętrzną stroną na zewnątrz i wyciskamy całe to świństwo co to potwory zwykły mieć! Czyli woreczki z "atramentem" i ich śniadanie, np. małą, na wpół strawioną rybkę :) jak nie wierzycie, spytajcie mojej Mamy! Sama widziała na skypie ;)
Bardzo ważne jest usunięcie w wnętrza czegoś co jest chyba odpowiednikiem rdzenia kręgowego, jest to przezroczysta, czasami lekko różowa, sztywna "trawka", którą zawsze trzeba usunąć, ponoć jest toksyczna. Oczyszczenie połowy kilograma kalmarów zajęło mi około godziny, ale chciałam być pewna że nic mi nie stanie w gardle. I pamiętajcie - tylko dobrze oczyszczone "tułowie" i odnóża są jadalne.
Następnie każdego osobnika pokroiłam w krążki, do czystego woreczka wsypałam sporą ilość mąki pszennej, umieściłam w nim również kalmary i po szczelnym zamknięciu dokładnie wskrząsnęłam i wymieszałam, by mąka wszędzie oblepiła krążki i wąsiki. W międzyczasie na patelni rozgrzałam olej i smażyłam powyższe smakołyki przez około 10-15 minut, aż do uzyskania złocistego koloru. Oto efekt:
Mmmm... kalmary!

Posypujemy solą i obficie spryskujemy sokiem z cytryny. Pyszne i chrupiące!
 Poniżej w wydaniu mojego męża w pełnym zestawie obiadowym

Sobotnie obżarstwo - Potwory, fryty i sałatka grecka (dla Ciebie Aniu ;))

Pycha! Polecam! Pamiętajcie, że  kalmary muszą być złociste! wtedy będą chrupiące! Idealne są te z fotki nr 1, czyli moje :)

P.S. w międzyczasie wrzucam przepisy kuchenne na mojego drugiego zaniedbanego bloga:
www.kulinarne-eksperymenty.blogspot.gr 

niedziela, 5 kwietnia 2015

Ateny

W zeszły czwartek udaliśmy się do Aten w celu legalizacji naszego związku małżeńskiego. Wbrew naszym obawom wszystko poszło gładko jak po masełku! Grecja jest chyba najbardziej zbiurokratyzowanym krajem, by załatwić jedną sprawę trzeba biegać od biura do biura z ogromną ilością papierów i świstków,  a to żeby ktoś przybił jedną piecząteczkę lub skrobnął jeden podpis, słowem - burdel... ale to odrębny temat. Nam udało się załatwić wszystko w przeciągu 15 minut bez zbędnego czekania w kolejkach czy biegania po różnych biurach.

Taka wyprawa do Aten to nie lada wyczyn - 3 godziny turlania się w autobusie, więc postanowiliśmy skorzystać z okazji i w końcu coś pozwiedzać.  Opiszę Wam krok po kroku jak w prosty sposób przemieszczać się po centrum Aten i jak w przeciągu jednego popołudnia zwiedzić najważniejsze atrakcje starożytnego miasta.

O godzinie 6:30 mieliśmy autobus z Patry do Aten, koszt takiego biletu to 18,90 €. Autobus nie zatrzymuje się w innych miejscowościach, zmierza bezpośrenio do celu. Po trzech godzinach dotarliśmy do dworca autobusowego w dzielnicy Kifisos, następnie zakupiliśmy bilety miejskie za 1,20€ na wszystkie środki komunikacji, bilet jest ważny przez 70 minut od momentu skasowania. Wsiedliśmy w autobus nr 51 i udaliśmy się do centrum. Po około 25-30 minutach dotarliśmy do Omonia's Square, jest to ostatni przystanek tej linii autobusowej. Plac Omonoias czyli Zgody jest drugim największym placem Aten, tutaj królują samochody i tłok. Pośrodku znajdują się  fontanny, wokół placu znajdują się kioski z gazetami ze wszystkich stron świata, z tanimi zegarkami i innymi tanimi często nielegalnymi towarami. W pierwszym napotkanym kiosku zakupiłam mapę Aten za 3 € i dałam upust moim przewodnickim zdolnością. Mapy to to co tygryski lubią najbardziej! Bez problemu odnalazłam każdy wyznaczony przeze mnie punkt naszej wycieczki :) oczywiście Y. na początku mi nie ufał i na początku 2 razy pytał przechodniów o drogę, ale udowodniłam swoją topograficzną nieomylność i podążaliśmy za głosem Pani pilot Eweliny :)
So! Wzdłuż ulicy Stadiou spacerkiem udaliśmy się w kierunku samego serca miasta - Placu Syntagma czyli Placu Konstytucji. Jest to największy plac w Atenach i stoi przy nim gmach Parlamentu (Wulii), który był wybudowany w 1842 r. jako pałac królewski, z jego balkonu król Otton I odczytał pierwszą konstytucję wolnej Grecji.

Parlament

Dawny pałac królewski w 1935 roku stał się siedzibą Parlamentu. Przed gmachem Parlamentu znajduje się Grób Nieznanego Żołnierza przed którym pełnią straż żołnierze ubrani w tradycyjne greckie stroje. Zmiana warty odbywa się o każdej pełnej godzinie.
Wokół pełno jest sklepów i urzędów, za budynkiem Parlamentu znajduje się Ogród Narodowy zwany Królewskim o powierzcni 16 ha, my ze względu na ograniczony czas udaliśmy się wzdłuż ulicy Mikropoleos do biura w celu załatwienia naszych spraw. Jak już wspomniałam bez problemu załatwiliśmy co mieliśmy załatwić, przybiliśmy sobie piątkę i z radością na twarzach rozpoczeliśmy nasz właściwy trip!
Około godziny 11 postanowiliśmy przysiąść w zaciszu placu katedralnego w celu wypicia porannej kawki. Obok znajduje się urokliwa uliczka Fokionos przepełniona kafeteriami z widokiem na plac katedralny czyli Mitropoli. Tutaj delektowaliśmy się kawką i promieniami wiosennego słońca.
 Francuska kawka w greckiej stolicy

Na placu znajdują się dwie katedry, duża (obecnie w trakcie renowacji) i mała. Stąd też nazwa placu - Wielka i Mała Metropolia. Megali Mitropoli - katedra ateńska została wybudowana w połowie XIX wieku, w katedrze odbywają  się uroczyste nabożeństwa o oficjalnym charakterze, np. pogrzeby ateńskich dostojników. 
Po spożyciu kawki skierowaliśmy się na zatłoczoną ulicę Ermou, pełną markowych sklepów. Idąc na zachód minęliśmy Plac Kapnikarea na którym znajduje się malutki, stary kościółek, a wokół wrze życie! Mnóstwo turystów i atrakcji dla nich, my akurat trafiliśmy na występ młodzieży wykonującej breakdance.
Kościół Panagia Kapnikarea

Jest to kościółek w stylu bizantyjskim, jeden z najstarszych w Atenach i w Grecji, wybudowany prawdopodobnie w XI wieku, na miejscu świątyni Ateny.

Po chwili dotarliśmy do Monastiraki, tętniącej życiem dzielnicy handlowej. Nazwa dzielnicy pochodzi od małego monastyru. Panuje tu hałas i ścisk. Plac jest pełen kramów i sklepów, w których można kupić najrozmaitsze pamiątki. 
Monastiraki

Monastiraki z widokiem na Akropol
Kram ze świeżymi owocami. Ciekawe ile godzin układano te gigantyczne truskawki...
Na zachód od placu znajduje się pchli targ z setkami najrozmaitszych sklepów, mieszczą się dosłownie wszędzie, w piwnicach, w zaułkach... Sklepy te głównie  handlują towarami przeznaczonymi dla turystów, im dalej w głąb tego labiryntu, tym bardziej zróżnicowane towary. Można tu kupić antyki, starocie, obrazy, pocztówki, biżuterię, pamiątki w przeróżnej formie już od 1 €. Jest tego tak dużo, że nie wiadomo na czym zawiesić oko! Panuje tu atmosfera bliskowschodniego bazaru, ale sklepikarze nie są natrętni. My skręciliśmy w poprzeczną, niemniej ruchliwą alejkę i udaliśmy się na południe w kierunku ruin Biblioteki Hadriana.

Biblioteka Hadriana

Ruiny Biblioteki Hadriana z widokiem na Akropol


Biblioteka Hadriana  została zbudowana  w 132 roku przez cesarza Hadriana. Na rozległym dziedzińcu o wymiarach 122x82 m stało co najmniej 100 kolumn, dziś niewiel z tego zostało. Dodatkową atrakcją ruin są wszędobylskie żółwie wylegujące się w słońcu.
...lub robiące inne nieprzyzwoite rzeczy...
Pfftuszu! Wstydźcie się żółwie! W bibliotece nie wypada!

W bramie wejściowej do biblioteki można zakupić bilet o wartości 2€, który upoważnia do zwiedzania tylko ruin biblioteki lub bilet za 12 €, dzięki to któremu możemy wejść dodatkowo na Starożytną Agorę, Akropol (w tym teatr Dionizosa), Rzymską Agorę, Kerameikos i Świątynię Zeusa Olimpijskiego.
Zaopatrzyliśmy się więc w rozszerzoną wersję biletu i ruszyliśmy w kierunku Rzymskiej Agory.
Wejście na Agorę Rzymską

Agora Rzymska pierwotnie stanowiła przedłużenie Agory Greckiej (o której jeszcze będę pisać), zbudowano ją za czasów Juliusza Cezara (59-44 p.n.e.) i cesarza Augusta ( lata 44-14 p.n.e.). Niewiele z niej pozostało, ale na jej terenie znajduje się Wierza Wiatrów - budowla wzniesiona w I w.p.n.e. o wysokości 12 metrów. Wierza posiadała zegar wodny i również służyła jako planetarium. Obecnie jest w trakcie renowacji.
Ruiny Agory Rzymskiej z Wieżą Wiatrów

Od Agory Rzymskiej zaczęły być widoczne drogowskazy w kierunku Akropolu. Początkowo wspinaliśmy się schodami wśród wąskich alejek, następnie droga wiodła wśród zielonych drzewek oliwnych i już po paru minutach byliśmy u bram Akropolu.
Zanim jednak tam się udaliśmy mieliśmy okazję podziwiać widoki z południowego stoku, w tym teatr Herodesa Attyka.
Teatr Herodesa Attyka

Teatr pochodzi z okresu rzymskiego, budowano go w latach 161-174. Teatr liczy 5000 miejsc i odbywają się tu liczne przedstawienia podczas wrześniowego Festiwalu Ateńskiego.
Nieco dalej znajduje się dużo większy teatr Dionizosa, ale niestety nie udało nam się tam dotrzeć. Nasze kroki skierowaliśmy na Akropol...
Propyleje - główne wejście na Akropol

Akropol zalicza się do najwspanialszych budowli wzniesionych przez człowieka, przez człowieka został również zniszczony...
Akropol czyli "górne miasto" znajduje się na wysokości 157 m.n.p.m
Niegdyś w centrum budowli stał 12-metrowy pozłacany posąg bogini Ateny, od której miasto wzięło swoją nazwę, dzisiaj miejsce ruin, dodatkowo zdeptane przez nas turystów. Początek kwietnia i nie wiesz jak się przecisnąć wśród tego tłumu. Na szczycie Akropolu dało się słyszeć wszystkie języki świata, na dodatek gdzie nie spojrzysz to japończycy z aparatami! Pogoda trafiła nam się piękna, 20 stopni, słonecznie, widoki przepiękne, więc osiedliśmy tu na dłuższą chwilę. A było co podziwiać!
Tutaj na szczycie Akropolu znajduje się Partenon - świątynia i zarazem pierwsza budowla wzniesiona w tym miejscu. Budowla dedykowana była Atenie Partenos - patronce miasta. Budowa została wykonana z inicjatywy Peryklesa w latach 447-432 p.n.e. Dzieła rzeźbiarskie zaprojektował Fidiasz, najwybitniejszy rzeźbiarz starożytnej Grecji.

Dziś Akropol to ruiny, jesteśmy w stanie podziwiać jedynie Partenon otoczony rusztowaniami i pozostałości jońskiej świątyni Erechteon ze słynnym gankiem Kariatyd.
Ganek Kariatyd 

Wiele antycznych rzeźb zostało zniszczonych przez wczesnych chrześcijan, bo wizerunki greckich bogów były pogaństwem. Mimo, że były one arcydziełem jakiego nie można było spotkać w tamtym okresie w żadnym zakątku świata jeszcze przez długi długi czas, były one obsesyjnie masakrowane. I to, że teraz w muzeach podziwiamy rzeźby bez rąk czy nosów nie oznacza, że zostały nadgryzione przez ząb czasu...zostały zeżarte przez chrześcijańskich fanatyków, którzy źle rozumieli filozofię pozostawioną przez Jezusa. Gdy Grecja była u szczytów swej sławy, gdy przechodziła swój złoty wiek, w innych zakątkach świata ludzie wciąż ganiali z małpami po drzewach, więc nie mieli czasu by rozwinąć w sobie wrażliwość na piękno sztuki... rzeźba to posąg, posąg to pogaństwo!
Akropol był następnie wielokrotnie niszczony przez najazdy barbarzyńskich ludów, nie oszczędzili go też Turcy. W jego wnętrzu wybudowali meczet, następnie przez pewien czas służył jako skład amunicji, w 1687 roku stracił marmurowe sklepienie w wyniku eksplozji. W 1868 roku Partenon został  zniszczony przez Turków, ówczesnych okupantów Grecji. Zanim jednak do tego doszło, w 1801-1816 roku,  część marmurów została wywieziona przez lorda Elgina do Anglii i sprzedana londyńskiemu British Museum. Każdy Grek pragnie powrotu marmurów do ojczyzny, jednak rząd grecki niewiele w tej sprawie robi..
Partenon, widok od strony wschodniej

Mimo, że obecnie niewiele pozostało z pierwotnych budowli Akropolu, to miejsce wciąż robi wrażenie. Ze szczytu wzgórza rozpościera się panorama Aten, miasto swym rozmiarem sięga aż po horyzont! Stąd udało mi się sfotografować miejsca na zwiedzenie których brakło nam czasu, między innymi Świątynia Zeusa  Olimpijskiego.
Świątynia Zeusa Olimpijskiego 

Stąd też mogliśmy podziwiać  z góry, zwiedzone przez nas wcześniej ruiny Agory Rzymskiej...
Widok na Agorę Grecką i Rzymską 

Tutaj mogliśmy zaobserwować ogrom dawnej Agory Greckiej i podziwiać jej jedyną budowlę, która przetrwała do dzisiejszych czasów  - Hefajstejon.

 Widok na Agorę  Grecką z Świątynią Hefajstosa 
Świątynia  Hefajstosa 

Po krótkiej przerwie na wzgórzu Aeros Pagos, udaliśmy się w kierunku Agory Greckiej. Agora, czyli starożytny rynek, jest bardzo rozległym i imponującym miejscem, w mojej opinii jest to drugie miejsce po Akropolu, które powinniście zwiedzić będąc w Atenach. Pierwotnie znajdował się tu cmentarz, ale około VI w.p.n.e. miejsce zaczęło  pełnić rolę placu targowego. Przez kolejne stulecia stanowiło centrum życia  społecznego.
Naszą uwagę przykuły dwie budowle świątynia Hefajstosa i Stoa Attalosa. 
Stoa
Stoa jest zadaszoną, dwukondygnacyjną kolumnadą, jedyny budynek w Atenach, który został całkowicie odrestaurowany. Stoa została zbudowana w II w.p.n.e. przez Attalosa, ale w 267 r. doszczętnie się spaliła. Dzisiaj mieści się w niej muzeum z licznymi interesującymi zbiorami, począwszy od dziecięcego nocnika z VII w.p.n.e. ...
Dziecięcy nocnik z VII w.p.n.e.
...i skończywszy na ogroooomnej, masywnej! spartńskiej tarczy obronnej z brązu z V w.p.n.e
Spartańska tarcza

Muzeum posiada ogromny zbiór starożytnych rzeźb bogów i bogiń oraz ówczesnych władców, polityków i mieszkańców Grecji.
Popiersie prawdopodobnie Aleksanra Wielkiego

 Można tu podziwiać kolekcję ceramiki z VI wieku p.n.e. oraz z epoki bizantyjskiej. 
Ceramika z VI w.p.n.e
Miniatura  starożytnej Agory Greckiej, w tle świątynia Hefajstosa
Świątynia  Hefajstosa - boga ognia, sztuki i kowalstwa jest widoczna ze szczytu Akropolu i wygląda jak miniaturka Partenonu, zbudowano ją w latach 449-444 p.n.e., a więc wcześniej niż Partenon. Okres budowy świątyni przypadł  na początek intensywnego rozwoju miasta, złotego wieku Aten. 
Widok na Akropol i Stoe

Spaleni słońcem, z odciskami na stopach i głodni, w końcu udaliśmy się do restauracji! Tuż za ogrodzeniem Agory rozciąga się ulica Adrianou wzdłuż, której znajduje się wiele restauracji z pięknym widokiem na Akropol!
Widok na Akropol z ulicy Adrianou

Za 7 € można zjeść obfity posiłek, np. zestaw gyros z frytkami, chlebkiem pita, tzatziki i pomidorem. Zjedliśmy, troszkę odsapnęliśmy i niestety musieliśmy myśleć o powrocie do domu... ponownie udaliśmy się na Plac Omonia, tym razem szliśmy wzdłuż ulicy Athinas. Tutaj usytuowany jest jeden z najbardziej ruchliwych punktów okolicy Targ Centralny (Kentriki Agora), który mieści się w przylegających do ulicy budynkach ze szkła i stali. Można tu zakupić wszystko ze spożywki! Głównie handluje się mięsem i rybami, ale można tu kupić przeróżne sery, oliwki, chleb, owoce, warzywa, zioła, przyprawy, orzechy... wszystko!
Gdy już doszliśmy do Placu Zgody, ponownie wsiedliśmy w autobus 51, który zawiózł nas na dworzec autobusowy. Wyłącznie dzięki  mojej intuicji uniknęliśmy łapanki przez kanarów! Tak długo marudziłam Y. żeby kupił bilet, aż wymiękł. Przystanek przed dworcem zaczęła się  kontrola biletów, złapano 4 gapowiczów...co to by było gdybym ja była 5? Punkt godzina 19 trzeba było wsiadać w autobus do Patry, około g. 22:30 zmęczeni i pełni wrażeń dotarliśmy do domu...

Moja pierwsza myśl odnośnie Aten była krótka "wieś". Ateny tak jak pozostałe greckie miasta jest zlepkiem wsi, nie ma tu wysokich drapaczy chmur, wielkich domów handlowych... wykluczając główne place i miejsca atrakcyjne turystycznie, odczuwa się tu typową dla Grecji sielskość, mimo, że mieszka tu ponad 4 mln ludzi, czyli 1/3 całej ludności Grecji! Wystarczy się rozejrzeć i dostrzegamy doniczki z kwiatkami na balkonach, sąsiedzkie pogawędki, wzajemne uprzejmości i babcię wchodzącą do kościółka...
Szczerze nie spodziewałam się, że jest tu tyle do zwiedzania, jakoś podświadomie porównywałam Ateny do Warszawy... myślałam, że w ciągu jedego popołudnia zwiedzę Akropol i tyle. Zostałam pozytywnie zaskoczona! Jest tu tyle aktrakcyjnych, interesujących miejsc, że należałoby się tu udać na 3-4 dniową wycieczkę. Żałuję, że tym razem nie udało mi się więcej zwiedzić, ale zdecydowanie Ateny umieszczam na topie mojej listy miejsc, które koniecznie trzeba zobaczyć.  Wam również polecam :)